Umyłam twarz i zerknęłam kątem oka w lustro. Nie mogłam się powstrzymać. Uniosłam już całkiem wzrok i patrzyłam na swoje mizerne odbicie. Moje ramie było pełne siniaków. Skąd one mogą być? Nie biłam się, nie upadłam. Brzuch cholernie mnie bolał. Może to jakaś choroba? Szukałam ostrego narzędzia ale jedyne co znalazłam to mydło w kostce. Ironicznie pomyślałam, że może nim uda mi się sprawić sobie ból. Rzuciłam nim o lustro i wyszłam z łazienki trzaskając drzwiami. Usiadłam na twardym łóżku i zaczęłam obgryzać paznokcie. Musiałam coś zrobić z rękami, bo skoro nie mogłam ich pociąć to mam inny sposób na poczucie bólu.
-Dzień dobry.- weszła na salę jakaś laska z papierami. Nie zerknęłam jej w oczy, bo nie miałam największej ochoty.
-Nazywam się Ally i jestem twoją lekarką.- posłała mi uśmiech.
-Dowiem się w końcu do cholery, co tu robię?- spytałam dosyć łagodnie.
-Może na przykład zagrożenie utratą dziecka? Zły stan zdrowia?- uniosła brew i zerknęła na mnie jak na idiotkę.
-Jakiego kurwa dziecka?! Ja miałam 15 procent szans na dziecko, a pani pieprzy mi o dziecku!- wrzasnęłam. Podała mi jakieś papiery. Faktycznie, wszystko wskazuje na to, że jestem w ciąży.
-Chce się pozbyć bachora.- warknęłam.
-Żartujesz? Wiesz, że potem możesz być bezpłodna?- zakpiła ze mnie.
-Wiem! Nie chce być samotną matką, okej?- mój ton złagodniał.
-Niech pani się zastanowi. Przyjdę za godzinę ze wszystkimi wynikami i wtedy podejmiemy decyzję. Parsknęłam cicho słysząc jej słodki głos. Podejmiemy decyzję? To ja ją podejmę, albo raczej już podjęłam. Wyobrażam.. Nie sorry, nie wyobrażam sobie mnie w roli matki. Walnęłam pięścią w ścianę z całej siły. Klnę swoje życie. Chodziłam po pokoju zrzucając wszystkie rzeczy ze stołu. Czułam się jak nie ja. Tak jakby ktoś inny właśnie władał moim ciałem. Usłyszałam piski dziewczyn. Na dworze stały fanki chłopaków. Pokazałam im środkowego palca i wybiegłam na korytarz. Pamiętam jedynie, że coś krzyczałam, a potem ciemność i pustka w głowie.
Obudziłam się przywiązana do łóżka. Kurwa co do cholery?!
-Jak się czujesz?- podeszła do mnie lekarz.
Zaśmiałam się na odpowiedź.
-Miałaś atak, musieliśmy tak zrobić- wytłumaczyła.
-Atak?- uniosłam brew.
-Nie panujesz wtedy nad własnym ciałem. Będziesz musiała brać tabletki. A i Lucy..- zacięła się.
-Hmm?- mruknęłam bezsilnie.
-Jesteś chora. Masz białaczkę.- usłyszałam.
To nie prawda. Ale wszystko się zgadza. Mdlenie, siniaki, zawroty głowy. Dziecko też się zgadza, ból brzucha. Ataki też są prawdziwe.
Czyli wszystko co najgorsze w jednej dziewczynie? Zajebiście. Zaczęłam płakać ale nie mogłam się ruszyć. Widzac mój ból w oczach, lekarka odwiązała sznurki. Wbiegłam do łazienki i zaczęłam wymiotować, ale byłam okropnie głodna. Przełknęłam ślinę i pobiegłam w stronę stołówki sądząc po przyjemnym zapachu z tego miejsca. Poprosiłam o wielki kawał mięsa sałatkę oraz dużo chleba. Mogłabym w tym momencie zjeść konia z kopytami, ha! Huh.. Już zaczynają się zachcianki. Ale niedługo to się skończy. Nie chce aby dziecko męczyło się w tym chorym świecie. A zabicie go jest jedynym sposobem na chronienie go. Na niewielką salę wbiegła Ally. Parsknęła widząc mnie jedzącą. Poczekała aż zjadłam po czym odprowadziła mnie niemal za rączkę do mojej sali. Opowiedziała mi o białaczce i, że jak na razie mogę żyć bez przeszczepu, ale to nie potrwa długo, jeżeli nie będę odpowiednio się odżywiać. Próbowała mnie przekonać do nie zabijania dzieciaka, a ja stanowczo warknęłam, że zrobię co będę chciała. Miałam dość pouczania, ona chyba to zauważyła, bo zamknęła swoją idealną buźkę. Miała dwadzieścia pięć lat. Była idealnej postury blondynką, o jasno niebieskich oczach, przyzwoitych rozmiarów piersiach i śliczną twarzą. Zazdrościłam jej wszystkiego. Nawet tego, że wiedzie tak beztroskie życie.
-Przepraszam, ale ktoś przyszedł w odwiedziny.- do pomieszczenia wbiegła kobieta w wieku mojej nieżyjącej ciotki.
-Przedstawił się?- zapytała ją chłodno moja lekarz.
-Nie musiał.- posłała jej nieprzyjemny uśmiech.
-To kim on jest?- uniosła brew lekko wkurzona Ally.
-Ten znany chłopak z One Direction.- puściła mi oczko.
-Jak wygląda?- spytałam żeby się upewnić który z nich raczył przyjść.
-Wysoki, przystojny, o pięknych zielonych oczach i poskręcanych włosach, ponieważ jeśli nie zauważyłyście to pada deszcz. Swoją drogą musi mu cholernie na tobie zależeć, bo wbiegł bez kurtki i z podartą koszulką.- patrzyła cały czas na moją reakcje pielęgniarka. Wbrew mojej woli, uniosły mi się kąciki ust. Zielone oczy, w dodatku piękne to na pewno Harry. Lekarz kiwnęła głową żeby go tu wpuściła zauważając, że cieszę się jego osobą. Tak, kurwa cieszę się. Zrobił mi wiele złego, cierpiałam przez niego i znalazłam się tutaj, w szpitalu, ale nadal wiem co do niego czuje, a to na pewno nie nienawiść.
-H..Hej.- wyrwał mnie z zamyśleń chrapliwy głos. Uniosłam wzrok. Wyglądał jakby wyrwał się z tłumu fanek które zdjęły z niego ubrania. Ale nadal był słodki. Taki nieszczęśliwy.
-Niezłym jesteś aktorem.- warknęłam wracając do rzeczywistości. Przekręciłam oczami i wyobraziłam sobie go w łóżku z Taylor Swift. Pewnie zajebistą zdzirą jest.
-Aktorem?- zrobił wielkie oczy.
-Nie każdy potrafi uprawiać seks z kobietą której się nie kocha i udawać wielkie zauroczenie.- parsknęłam unosząc wzrok w górę. Poczułam jego gładką, ciepłą dłoń na mojej skórze. Miałam ochotę rzucić się mu w ramiona, ale nie mogłam, nie chciałam. On mnie nie kocha i nie mogę okazywać słabości.
-Nie udawałem.- powiedział stanowczym głosem.
-Ohh, skoro tak to zdradziłeś mnie przy pierwszej lepszej okazji. Już się nie pogrążaj.- przekręciłam teatralnie oczami.
-Mogę ci to wyjaśnić.- oznajmił.
-Słucham.- posłałam mu nieprzyjemny uśmiech.
-Wiem, że pewnie wyglądało to na zdradę. Powinienem ci to dawno powiedzieć, ale to mój menadżer chciał kontynuować bajkę z naszym chodzeniem, nie miałem żadnego głosu w tej sprawie!- bronił się.
-Kurwa, kocham cię i nie potrafię okłamywać własnego serca.- jęknęłam i rozpłakałam się chowając głowę w kolanach.
-Shh..- przytulił mnie mocno. Głaskał delikatnie czubek mojej głowy i muskał go swoimi pociągającymi ustami. Siedzieliśmy w tej pozycji jakieś piętnaście minutek po czym spojrzałam mu w oczy i złączyłam nasze usta w jedność. Szarpałam jego loczki przyciągając go coraz bliżej. Rękami dotykałam jego umięśnionego torsu który czuć nawet przez koszulkę.
-Mogę spytać czemu wyglądasz tak okropnie i dlaczego nie masz kurtki?- przerwałam tą cudowną chwilę.
-Fanki na mnie napadły, nie ciekawa historia.- poprawił kosmyki moich włosów.
-Przepraszam, ale czterech chłopców tu przyjechało, mam ich wpuścić?- wbiegła speszona obecnością loczka pielęgniarka.
-Tak, tak.- powiedziałam pewnie.
-Powiedziałeś im, że tu przyjeżdżasz?- zerknęłam kątem oka na Hazze. Pokiwał, zaprzeczając. Na salę wbiegł Niall, wskoczył na mnie przewracając na łóżko.
-O cześć Harry! Myśleliśmy, że ty.. Nie ważne! Nie spodziewaliśmy się ciebie tu.- krzyknął blondyn.
-Boże święty, Lucy gratuluję!- przytulił się do mnie Tommo.
-Czego?- uniosłam brwi.
-No dziecka!- zawołał. Skarciłam go wzrokiem, a on chyba zrozumiał, że nie powiedziałam jeszcze tego Harr`emu.
-Ale chyba źle usłyszałem.- próbował uratować swój tyłek.
-Czy to prawda?- wyjąkał Styles. Kiwnęłam głową. Zrobił wielkie oczy i stał jak posąg.
-A kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć?- ocknął się po chwili.
-Szczerze to nie chciałam mówić ci tego.- warknęłam.
-Przecież i tak bym się dowiedział.- uniósł prawą brew.
-Czy ty jesteś taki głupi czy udajesz? Przez tego pieprzonego bachora moje życie byłoby okropne!- syknęłam.
-Zamierzałaś go zabić? Jakie to mądre posuniecie.- przekręcił oczami.
-Ty nie musiałbyś się nim opiekować i to ja bym gniła w wielkim, pustym domu! A ty miałbyś głęboko w dupie co czuję!-A spytałaś mnie w ogóle o zdanie?- próbował opanować emocje.
-Nie, ale..- nie dokończyłam, bo mi przerwał.-Rób co chcesz!- wyszedł z sali. Próbowałam przybrać normalną minę, ale zaczęłam płakać, ryczeć. Zayn podszedł do mnie i przytulił mnie do siebie.
-A co do białaczki to wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Wystarczy przeszczep, a wrócisz do domku.- uspakajał mnie. Zastanawiałam się skąd oni o tym wiedzą ale pewnie zapłacili niezłą sumkę mojej lekarz.
-Lucy musimy iść. Ale któryś z nas wpadnie jutro sprawdzić jak się czujesz. Obowiązki nas wzywają.- oderwał się ode mnie Malik.
-Okej.- pomachałam im na pożegnanie.
Znowu zaczęłam głośno płakać. Miałam ochotę własnymi rękami zabić siebie i dzieciaka. Tłukłam wszystkie szklane rzeczy w tym pomieszczeniu, a odłamkami szkła robiłam sobie głębokie rany na bliznach i siniakach. Bolało. Ale nie tak bardzo jak serce po tej kłótni. Nie chciałam już żyć. To moja druga próba samobójcza, która musi się udać. Czuję to w żyłach.
Hejoo <33
Dzięki
za
tak
obfite
komentowanie
KONIEC WIADOMOŚCI DLA WAS <3
ZAPRASZAM:
i-say-goodbye-niall.blogspot.com
Za dużo przekleństw :( Ale i tak świetnie, tzn. smutno troszkę :(
OdpowiedzUsuń