niedziela, 8 lutego 2015

Epilog

*Harry*
Zbiegłem po schodach słysząc głos mojej siostry.
-Cześć. Jak podróż? Gdzie Lucy? Pozabijałyście się w tym Los Angeles?- przytuliłem ją na powitanie.
-Ona niedługo wróci. Musimy porozmawiać o ojcu.- odkleiła się ode mnie robiąc całkiem poważną minę.
-Coś z nim nie tak?- pytałem.
-Zabił tą recepcjonistkę, Anabelle.- mruknęła.
-Spodziewałem się tego.- przekręciłem oczami.
-On jest na wolności, bracie.- spojrzała na mnie.
-Jakim cudem?- moje źrenice same się powiększyły.
-Nie wiem, nie ważne. Musimy zapobiec kolejnym zabójstwom z jego rąk.- dotknęła mojego ramienia.
-Ale jak?- nie mogłem jej do końca zrozumieć.
-Jedno pchnięcie w jego serce i po nim braciszku.- powiedziała oschłym tonem.
Ale jak to? Mam zabić własnego ojca?
*Lucy*
Zabrałam ostatnie ciuchy z mojego szpitalnego i całkiem przytulnego łóżka. Posłałam po raz ostatni przyjacielski uśmiech Gemmie i wyszłam z niego, głośno trzaskając drzwiami. Dostałam za ten uczynek niezły opierdziel od mającej dyżur pielęgniarki. Mrugnęłam do kobiety która dowodziła moją operacją. Wyglądała na mniej niż czterdzieści lat, bo tyle miała. Była też tak samo miłą jak i piękną babką. Zawsze dostawała to co chciała może i raniąc przy tym innych. Ale nie zawracały sobie tym dupy i za to ją zawsze podziwiałam. Była taka bezwzględna. Podążałam korytarzami które świeciły pustkami. Raz na jakiś czas lekarze witali się ze mną uprzejmymi uśmechami i współczującym wzrokiem, tak jakby wiedzieli co przeżywam. Nikt nie wie i nie powinien, bo trzeba być wystarczająco silnym aby poredzić sobie ze sprawami których nie możemy powierzyć w sekrecie nawet tym         najbardziej zaufanym osobom. Zbiegłam po schodach i poczułam mój ukochany Londyński powiew wiatru. Nagle zaczął padać deszcz, tak jakby na moje zawołanie. Wybiegłam w sam środek ulewy ciesząc się nieskonczoną wolnością. Zaczęłam się śmiać jednocześnie płacząc czego zapewne nie było widać na pierwszy rzut oka. Rzuciłam walizki w błoto, które po chwili się otworzyły. Takim sposobem moje wszystkie ubrania porwał wiatr, ale ja się tym nie przejmowałam. Miałam zapewnioną przyszłość dzięki Gemmie. Weszłam do taksówki, uspokajając emocje.
-Proszę mnie zawieźć na tą ulicę.- podałam mu przemoczoną karteczkę. Starszy pan spojrzał się na mnie pytająco tak jakby nie mógł w to uwierzyć, że właśnie tam chce jechać. Tak, ja też do końca sobie nie dowierzam. Patrzyłam na piękny krajobraz Londynu i rzecz jasna musiałam poczuć słone łzy w buzi. Płakałam jak małe dziecko, ale kierowca na szczęście się tym nie do końca przejmował. Zatrzymał się na miejscu do którego od połowy dnia się wybierałam ale nie byłam dość silna. Fizycznie może i tak, ale nie psychicznie. Podałam pieniądze panu, ale on przecząco pokręcił głową.
-Dziś na koszt firmy. Powiedz temu chłopcowi, aby opiekował się takim skarbem.- wytłumaczył swoje lekkomyślne zachowanie.
-Dobrze..-wyjąkałam wychodząc. Stanęłam przed willą One Direction, ale nie potrafiłam do żadnego z nich zadzwonić ze swojej komórki, aby po mnie wyszli, bo żaden z ich ochroniarzy nie poznawał mojej twarzy. Podbiegłam do budki telefonicznej niedaleko i z uśmiechem na twarzy wykręciłam jedyny numer który znałam na pamięć- Louisa.
-Halo?- po pięciu sygnałach odebrał.
-Cz..cześć. Mógłbyś włączyć mnie na głośnik, bo pamiętam tylko twój numer.- zaczęłam nieśmiało rozmowę.
-Lucy?!- usłyszałam niewyraźny krzyk Harrego.
-Tak to ja.- mruknęłam pod nosem powstrzymując wszystkie napływające emocje.
-Gdzie jesteś? Przyjedziemy po ciebie!- zawołał Niall krzątając się prawdopodobnie po kuchni.
-Nie wrócę.- oznajmiłam doniosłym głosem.
-O czym ty mówisz?- zaczął się niecierpliwić loczek.
-Kocham cię Harry najbardziej na świecie i pamiętaj, że choćbym chciała to o tobie nie zapomnę. Kocham was chłopaki.- rozłączyłam się.
Stanęłam na chodniku, a za mną była taksówka. Patrzyłam na okno od kuchni i tak jak myślałam jakaś sylwetka wyłoniła się zza zasłonki. Uśmiechnęłam się. Ten ktoś nagle zniknął i wybiegł głównym wyjściem.
-Lucy, zostań!- krzyknął chrapliwy głos.
-Nie mogę. Obiecałam twojej siostrze, że zniknę. Kocham cię.- szepnęłam do siebie wycierając deszcz i łzy z twarzy. Spojrzałam się po raz ostatni na mojego przystojnego ex chłopaka. Nie, my nawet nie zerwaliśmy. Opuściłam karteczkę na której godziny usiłowałam coś napisać aż w końcu się udało. Wsiadłam do taksówki i kazałam kierowcy żeby jak najszybciej odjechał. 
-Może i kazała mi zniknąć z waszego życia, ale nie powiedziała na jak długo.- oznajmiła moja podświadomość wraz z intuicją, która jednak czasami zawodzi. Jak zresztą każdy na tym świecr, więc to nic nowego.
No to chyba już koniec przygód Lucy i Harrego..
W tej części bloga INTUICJI
Co wy myślicie, że niby zostawie tak tą miłość w spokoju. Chciałam żeby to się tak skończyło, bo chce was wprowadzić do innego świata Lucy, innego charakteru chociaż może i takiego samego.
Niedługo nowy post :) 
Ps. Odrazu mówię, że błędöw może być wiele, bo nie sprawdziłam!!

2 komentarze: